Hej.
Nie samymi kosmetykami człowiek żyje, a ja nie wyobrażam sobie życia bez dobrej muzyki i dlatego postanowiłam co jakiś czas dzielić się z Wami moimi ulubionymi płytami... Tym samym mam nadzieję, że uda mi się Was zainspirować i nawet jeśli nie lubicie takiej samej muzyki, być może odkryjecie coś nowego i poszerzycie swoje horyzonty muzyczne.
Są takie płyty, które zmieniają bieg wydarzeń na polu muzycznym. Są takie, w których jesteśmy zakochani od pierwszych dźwięków i do których wracamy co jakiś czas. Ja do tego albumu wracam bardzo często i myślę, że gdybym miała do wyboru słuchać tylko jednej płyty do końca życia, to byłaby właśnie ta.
KIND OF BLUE została wydana w 1959 roku przez Milesa Davisa i jest to zbiór improwizacji sekstetu w którego skład wchodzi: Miles oczywiście, John Coltrane, Cannonball Adderley, Wynton Kelly, Bill Evans, Paul Chambers oraz Jimmy Cobb. Album został sklasyfikowany jako cool jazz, co oznacza, że mamy tu do czynienia z bardziej stonowanym jazzem, i dla wielu na pewno bardziej przystępnym rodzajem tej muzyki. Niektórzy twierdzą, że płyta ta zapoczątkowała tzw. modal jazz, czyli improwizowanie wokół jednego elementu muzycznego, co da się zauważyć w większości utworów na płycie. Mamy jeden motyw, który stanowi szkielet kompozycji, a muzycy odchodzą co chwila gdzieś na boki, aby następnie powrócić do tego motywu.
Nie chcę Was zanudzać technikaliami, na których sama dobrze się nie znam, więc teraz przejdę do moich odczuć związanych z muzyką na płycie i do tego, czym ten zapis muzyczny jest dla mnie.
Po płytę sięgnęłam jakieś 10 lat temu w wakacje. Byłam jeszcze na studiach i muzyka jazzowa ograniczała się u mnie do śpiewających pań typu Ella Fitzgerald, czy Billie Holiday, nie wiedziałam na ten temat prawie nic. Kiedy odpaliłam płytę Davisa i usłyszałam pierwsze takty So What i wpadający w ucho motyw grany najpierw na fortepianie, później na saksofonie przepadłam. Nie było wieczoru bez Kind of Blue. Płyta towarzyszyła mi w deszczowe popołudnia i gorące noce. Była jak chłodny powiew wieczornego wrześniowego powietrza, czy łyk mrożonej kawy po upalnym spacerze w słońcu. Po tej płycie przyszła kolej na kolejne, Blue Train J. Coltrane'a, Time Out D. Brubecka i tak dalej...
W płycie najlepsze jest moim zdaniem to, że stanowi ona jedną nostalgiczną opowieść. Utwory są mniej więcej na tym samym poziomie molowym, co nie oznacza, że płyta jest nudna. Dźwięki snują się po pokoju jak dym z papierosów. Uwodzą.
Wystarczy posłuchać Flamenco Sketches, aby poczuć tę atmosferę subtelności. Delikatne muśnięcia perkusji i akcenty fortepianowe stanowią tło dla improwizacji Coltrane'a na saksofonie, i Milesa na trąbce. Ten utwór został na grany dwukrotnie na płycie, co mnie bardzo cieszy, ponieważ jestem za każdym razem tak zahipnotyzowana, że nawet nie zwracam uwagi na to kiedy się kończy jedna wersja, a kiedy zaczyna Alternate Take.
Płyta może stanowić zarówno muzykę "do tła" na kameralnym przyjęciu, ponieważ nie tylko nie odstraszy mniej wytrawnych słuchaczy, ale również nie przytłoczy rozmów i nie zdominuje pomieszczenia.
Jednak polecam oczywiście słuchanie w samotności lub we dwoje przy lampce wytrawnego wina i przygaszonych światłach, wchłaniając każdy dźwięk i skupiając się na tym co jest pomiędzy dźwiękami, bo przecież właśnie tak powinno się słuchać jazzu...
Też uważam, że życia nie ma bez muzyki! Nigdy nie słyszałam tej płyty, zaintrygowałaś mnie. Chętnie przesłucham.
ReplyDeletePewnie będzie idealna do spokojnych wieczorów na jesieni z kubkiem herbaty w ręku. :)
Obserwuję i pozdrawiam!
kwiatki-wariatki.blogspot.com
Dokładnie! Dlatego nie mogę doczekać się jesieni:) Pozdrawiam!
DeleteTroche nie moje klimaty. Ale musze przyznac ze recenzja swietna
ReplyDeleteDziękuję:) A jaką muzykę lubisz?
DeleteW zasadzie to wszystkiego po trochu
DeleteTeż nie wyobrażam sobie życia bez muzyki :) od rana musi mi towarzyszyć :)
ReplyDelete